Współczesne interaktywne centra nauki sytuują się między parkami rozrywki, a instytucjami dydaktycznymi. To umiejscowienie jest ich siłą - przesunięcie w którąkolwiek ze stron byłoby dla nich niekorzystne - uważa dyrektor Centrum Nauki Kopernik Robert Firmhofer.
Jego zdaniem, taka sama zależność dotyczy wszystkich form komunikacji naukowej. Dyrektor CNK zaznacza przy tym, że stosunek prezentowanej treści do atrakcyjnej formy przekazu powinien być zależny od wieku odbiorcy.
W przypadku małych dzieci - przekonuje Firmhofer - przekazywanie treści nie ma sensu, bo przyswajają one tylko pewne ogólne zasady. "Dowiadują się, że świat jest zróżnicowany, że można go poznawać za pomocą różnych zmysłów, a każdy zmysł dostarcza innych informacji. Wiedzą, że niektóre rzeczy są zimne, inne ciepłe, że mają swoje kolory" - opisuje.
W tej grupie wiekowej - uważa popularyzator - przekazywanie tych zasad musi być połączone z aktywnością ruchową, by dzieci się nie nudziły. "W tym przypadku poziom atrakcyjności musi być bardzo wysoki, a poziom wiedzy niezbyt duży" - ocenia.
Jak dodaje, im bardziej wyspecjalizowana grupa odbiorców, tym bardziej forma przekazywania wiedzy przesuwa się od parków rozrywki do centrów dydaktycznych. "Jednak cały czas musimy pamiętać o tym, że nasz odbiorca musi być aktywny. Inaczej będzie się nudził, a ta nuda zabije nasze działanie" - ostrzega rozmówca.
Według Firmhofera, klasyczny model popularyzacji nauki, w którym osoba dobrze znająca swoją dziedzinę dzieli się wiedzą w sposób przystępny i zrozumiały dla innych, był bardzo dobry, ale ma kilka wad.
"To model bardzo mało demokratyczny, w którym ani wrażliwość, ani umiejętności osoby, która przyjmuje tę wiedzę właściwie nie są uwzględniane. A przecież nigdy nie mamy sytuacji, w której jedna strona dysponuje pełną wiedzą, a druga żadną" - ocenia dyrektor CNK.
Dlatego - zauważa - tradycyjny model popularyzacji nauki zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych jest wypierany przez tzw. komunikację naukową, w której tradycyjne formy - np. wykład czy książka popularnonaukowa - zostały zastąpione albo wzbogacone innymi elementami.
Jedną z form komunikacji naukowej są wystawy interaktywne, takie jak ta, którą wkrótce będzie można oglądać w Centrum Nauki Kopernik. "W klasycznym muzeum oglądamy pewien obiekt, poznajemy jego historię, ale nasz udział jest bierny. Przychodzimy i dostajemy jakąś wiedzę" - opisuje Firmhofer.
Tymczasem - podkreśla - zwiedzający przychodzi do muzeum z własnym doświadczeniem życiowym, przeświadczeniami, często specjalistyczną wiedzą. "To wszystko wkłada w oglądaną ekspozycję, ale kurator wcale o tym nie wie. Dlatego wystawa powinna być otwarta, powinna dać szansę zwiedzającemu na to, by stał się też podmiotem wystawy" - uważa popularyzator.
Zaznacza, że na wystawach interaktywnych zwiedzający sam przeprowadza doświadczenia, jest nie tylko informowany o wynikach doświadczeń, ale czasem przeprowadza doświadczenie na samym sobie. Sam poznaje wynik i sam go interpretuje.
Zdaniem Firmhofera, w Polsce wszelkie formy popularyzacji nauki spotykają się z bardzo życzliwym i ciepłym przyjęciem społecznym. "To jest polski fenomen, nasz nieprawdopodobny atut i ukryty potencjał" - uważa.
Współorganizator Pikniku Naukowego w Warszawie, przypomina, że na Pikniki już od 20 lat przyjeżdżają zawodowi komunikatorzy nauki z różnych krajów. Zawsze podkreślają wielką otwartość i entuzjazm rodzin, młodzieży i staruszków, którzy są naprawdę ciekawi nauki. "Nic nie jest dla nich przeszkodą - ani upał, ani deszcz, ani słaba znajomość języka obcego" - podkreśla dyrektor CNK.
Według niego, polskim atutem w dziedzinie popularyzacji nauki jest również duża grupa naukowców, badaczy i dydaktyków, którzy społecznie angażują się w wielkie przedsięwzięcia.
Jednak - ostrzega Firmhofer - to, co jest zaletą, w pewnym momencie może stać się słabością. Rozwój festiwali naukowych jest jednocześnie ich zagrożeniem, bo w pewnym momencie organizacja takiej imprezy wymaga m.in. korekty tekstów, profesjonalnej promocji, sprawdzenia czy wszystkie sale spełniają wymogi i zagwarantowania wysokiej jakości wydarzenia.
"Niemożliwe, by robili to ludzie, którzy mają inne obowiązki. Ten ruch musi się sprofesjonalizować" - uważa.
Dodaje, że komunikacja naukowa, tak jak każda inna forma komunikacji, rządzi się swoimi prawami. Inaczej pisze się dla czytelnika "Faktu", inaczej dla czytelnika "Rzeczpospolitej", a jeszcze inaczej dla czytelnika "Świata nauki". Komunikacją naukową można się zajmować wszędzie, ale formę trzeba dostosować do odbiorców.
"Zdarzało mi się chodzić z córką na różne spotkania naukowe przeznaczone dla dzieci. Potem musiałem jej wszystko sam tłumaczyć, bo osoby, które prowadziły te zajęcia, mówiły językiem licealisty, a nie dziecka 10- czy 12-letniego" - wspomina dyrektor CNK.
Dlatego - uważa Firmhofer - nauczyciel akademicki potrzebuje kogoś, kto doradzi, jak mówić do 10-latka, by być zrozumianym. "Potrzebuje kogoś, kto mu powie, jakich pojęć należy używać, że trzeba stosować porównania, że nie wolno używać dwóch trudnych pojęć jednocześnie, bo one nie zostaną zrozumiane" - przekonuje rozmówca. Według niego, jeśli przekaz nie będzie spełniał pewnych kryteriów, to większość ludzi go nie zrozumie i będzie trafiał w próżnię. Do tego zaś sam entuzjazm nie wystarczy.
"Zakładałem CNK w przeświadczeniu, że ten cały ogromny ruch wymaga instytucjonalizacji. Nie chodzi o to, by zamknąć go w jakichś zbiurokratyzowanych ramach, ale stworzyć instytucję, która dałaby wsparcie całemu środowisku" - wyjaśnia dyrektor CNK.
Podkreśla, że Centrum ma ludzi, którzy zawodowo zajmują się popularyzacją nauki, budynek i infrastrukturę. "Sale konferencyjne, laboratoria, planetarium to są miejsca, których nie zapełnimy tylko własnym programem, ale otworzymy się na programy dostarczane nam przez uniwersytety i politechniki" - deklaruje Firmhofer.
Źródło: PAP