Studenci umieją to nalepiej, podobno...
W spoconych dłoniach ściskasz zwiniętą w harmonijkę kartkę. Stłumionym szeptem pytasz koleżankę obok: "Co masz w piątym?". Zerkasz przez ramię na kartkę kolegi. Nerwowo szukasz odpowiedzi na swoich dłoniach, butach, blacie ławki, wewnętrznej stronie marynarki. W końcu wysyłasz smsa z prośbą o pomoc...
Z badań przeprowadzonych przez CBOS wynika, że tylko 28% Polaków uważa ściąganie na egzaminach za zjawisko negatywne, podczas gdy 58% zdecydowanie go nie potępia. Stąd nie dziwi krążący po uczelniach żart, że studenci dzielą się na tych, którzy ściągali, ściągają lub będą ściągać. Niedozwolona "pomoc naukowa", ukryta np. w zakamarkach ubrania, daje swobodę psychiczną, pozwala uspokoić się i skupić. Nie trzeba jej używać, wystarczy pewność, że się ją ma, by adrenalina i tętno powróciły do prawie zwyczajnego poziomu.
Wszyscy, którzy obawiali się, że wraz z otwarciem granic nasze rodzime tradycje wyparte zostaną przez unijne normy, mogą spać spokojnie. Patrząc na zachód Europy, aż po Stany Zjednoczone, widać, że to my - Polacy - bezsprzecznie wiedziemy prym w akceptacji oszukiwania podczas różnorodnych sprawdzianów wiedzy.
Studentów ściągających na egzaminach w USA czeka w najlepszym wypadku sąd koleżeński, a informacja o tym, że oszukiwali, jest umieszczona w tzw. transcripts, czyli dokumentach potwierdzających zdane przedmioty i zaliczenia. Adnotacja o niedozwolonych praktykach podczas egzaminu ma moc zrujnowania kariery zawodowej takiego studenta. Daleko nam do USA, gdzie słówko cheat oznacza nie tylko ściąganie, ale i oszustwo.
Podobnie rzecz ma się w - ulubionych ostatnio przez Polaków - krajach Półwyspu Skandynawskiego, gdzie ściąganie traktowane jest jako wykroczenie i ścigane przez wymiar sprawiedliwości.
Jak wskazują wyniki przytoczonych wcześniej badań - ściąganie na klasówkach (podobnie jak ściąganie pirackich wersji filmów czy plików muzycznych) raczej nie kojarzą się Polakom z przestępstwem. Skąd społeczne przyzwolenie na łamanie czy tzw. "obejście" przepisów? Jak można, to się bierze - bo "państwowe", czyli niczyje. Jak się da, to się ściągnie, jak radiowozu nie widać, to i na czerwonym świetle się przejedzie, a jak za dużo reszty w sklepie wydadzą, to jeszcze się kroku przyspieszy, wychodząc... Słowem - jak za rękę nikt nie złapie, to nie ma mowy o winie.
Socjologowie powód takiego stanu upatrują w niedawnej jeszcze konieczności omijania absurdalnych przepisów poprzedniego systemu oraz - również PRL-owską - radość z oszukania nielubianej władzy, bo przecież to "ich" oszukujemy, a nie siebie. Patrząc zarówno na rozwiązania prawne, jak i społeczny sprzeciw wobec nieuczciwości w innych krajach, widać, że są sytuacje, kiedy powinno się ściągać. Niestety tu Polacy okazują się nad wyraz uczciwi i nie chcą ściągać pozytywnych wzorców...
"Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień" - chciałoby się powiedzieć widząc skalę zjawiska, jednakże powszechność problemu nie powinna oznaczać jego akceptacji. Za doskonały przykład i dla studentów, i dla innych uczelni może posłużyć akcja "Zero tolerancji dla ściągania" już od dwóch lat organizowana przez Wydział Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Akcja cieszy się dużym poparciem wśród studentów UW, mimo że wpisane są w nią surowe sankcje wobec studentów stosujących nieuczciwe praktyki.
Wielu profesorów przyznaje, że za swoich studenckich czasów co najmniej raz próbowało ściągać. Wśród studentów również ciężko spotkać kogoś, kto nie zna zjawiska z autopsji. Pocieszające jest jednak, że prawie każdy uważa, że nie jest to dobry sposób na zdanie egzaminu czy kolokwium. Ściąganie, jak kłamstwo, ma krótkie nogi i nieuczciwość zostanie w końcu wykryta, być może nawet na ważniejszym, końcowym egzaminie.
Nieuczciwemu zdawaniu sprzyja rozwój techniki. Nie należy wcale do rzadkości pisanie pracy z zestawem Bluetooth w uchu, wysyłanie smsów z treścią trudniejszych pytań do "sztabu kryzysowego", czyli znajomych siedzących w zaciszu akademika lub biblioteki. Studenci używają do ściągania nawet radiotelefonów, popularnych krótkofalówek - tzw. walkie-talkie - kupionych specjalnie na okazję zaliczeń.
Temat-rzeka w tej kwestii to Internet, którego względna anonimowość ułatwia wszelkiego rodzaju nieuczciwość i przyczynia się do powstawania gotowych ściąg z konkretnych działów nauki.
Na zakończenie - podstawowe pytanie: czy ściąganie to samo zło? Przecież edukacja powinna nie tylko dawać wiedzę, ale uczyć też umiejętności "radzenia sobie" w życiu. Chociaż ściągawki nie uczą logicznego myślenia, to jednak robienie ściągi jest także formą nauki. Przecież niedozwolona "pomoc naukowa" to doskonałe podsumowanie, streszczenie wiedzy.
Sporządzając taką lapidarną notatkę z danego działu, tudzież zagadnienia, trudno nie przyswoić sobie choćby części wiedzy. Przygotowanie ściągi to nic innego jak nauka - szczególnie dobre rozwiązanie dla wzrokowców. Samo przygotowanie ściągi to jeszcze nie ściąganie - wielu studentów i uczniów twierdzi, że sporządzonych "pomocy naukowych" nie wykorzystuje. A posiadanie jej przy sobie zwiększa poczucie bezpieczeństwa i uspokaja podczas egzaminu.
Doskonałą kontrą dla powyższych poglądów jest pytanie: czy zezwolić na posiadanie ostrej broni palnej każdemu? Zwiększy to poczucie bezpieczeństwa osoby, która ją posiada, a używać jej przecież nie musi. Rzecz jasna dostrzegam różnicę między kartką papieru przemyślnie zagiętą w harmonijkę, a np. Magnum kaliber 44.
Broń palna w swojej istocie wiąże się z narażeniem lub utratą czyjegoś zdrowia czy życia, więc jak można porównywać to z posiadaniem ściągi? Odpowiedzią niech będzie pytanie, na które odpowiedzcie sobie sami: czy bez zastanowienia poddalibyście się operacji serca, prowadzonej przez chirurga, który podczas studiów na większości egzaminów ściągał?
Źródło: semestr.pl
Foto: wirolot.eu
ostatnia zmiana: 2010-12-22